wtorek, 26 listopada 2013

Chapter 8

Oczami Justina

Niska temperatura jaką wyczułem obudziła mnie z mojego snu. Na moich odkrytych rękach widać był gęsia skórkę. Szybko przeniosłem wzrok na siedzenie obok mając nadzieje że ujrzę tam Roxanne. Fotel był pusty, przez lekko otwarte drzwiczki wlatywały zimne podmuchy wiatru. Nie wiedziałem co jest grane, nie wiedziałem gdzie się podziała dziewczyna. Wysiadłem z samochodu rozglądając się czy możne nie jest gdzieś w pobliżu. Najbliższymi żyjącymi stworzeniami jakie były nie daleko to ptaki. Wszędzie las, gęsty las.

- Kurwa - Kopnąłem pobliski kamień wchodząc do samochodu.

Nie wiedziałem w którą stronę poszła dziewczyna. Odpaliłem silnik i kierując się przeczuciami wjechałem na wąską dróżkę. Ta dziewczyna zawsze musi pakować się w jakieś kłopoty ? Z tego co mi Ryan opowiadał to niezłe z niej ziółko, tylko skrywa się pod taka niewinną dziewczynką. Tak na prawdę widzieliśmy się może parę razy. Laska jak laska, na pierwszy rzut oka nie różni się od reszty. Kończąc moje bezsensowne przemyślenia, skupiłem się na drodze. Co chwile też rozglądałem się czy może Roxy nie idzie gdzieś poboczem. Nie mogłem pozwolić żeby coś jej się stało, nawet jeśli już mam tej dziewczyny dość to muszę dotrzymać mojej obietnicy. Los zawsze nie stawał po mojej stronie, zawsze musiało coś pójść nie tak. Koła samochodu utknęły w ogromnej kałuży błota. Przeklinając pod nosem cały świat wyszedłem z auta. Zacząłem pchać wóz lecz ten ani drgnął, wręcz jeszcze bardziej tonął.

Moje nowe, nowiutkie,piękne autko właśnie utonęło w bagnie. Zajebiście, po prostu zajebiście. Stałem tak jeszcze przez chwile wpatrując się jak dach auta znika pod brudną mazią. Westchnąłem głośno, wyciągnąłem kluczyki z kieszeni i rzuciłem je w pobliskie krzaki. Musiałem iść z buta przed siebie, szukając tej małolaty. Nie mogła daleko odejść, miałem taką nadzieje. Dróżka po której szedłem skręcała w lewo wprost w pole wysokiej trawy, nie było innej ścieżki. Normalnie to bym się odwrócił i za wszelką cenę szukał innej drogi, ale widząc wydeptaną drogę, zapewne przez Roxanne, musiałem zaryzykować. Wszedłem w gęsty gąszcz trawy. Kierowałem się po śladach butów innej osoby która musiała tu już być. Jedyny plus jaki był w tamtym momencie to to że było jasno, przynajmniej słońce mnie w takiej chwili nie zawiodło. Nie wiem ile tak szedłem ile chaszczów połamałem ani ile przekleństw wypowiedziałem. Widząc koniec tej męczarni, wręcz rzuciłem się do szpary która kończyła pole wysokiej trawy. Wreszcie w pełni widziałem horyzont, wreszcie moje nogi stanęły na miękkim podłożu. Rozejrzałem się na wszystkie strony. To miejsce w którym się teraz znajdowałem różniło się z poprzednimi tylko tym że wokół było sucho, nie było żadnej kałuży, bagna czy innych rzeczy które do tej pory uprzykrzyły mi życie.

 Jedna, jedyna rzecz jaka zwróciła moją uwagę było drzewo w oddali na której gałęzi wisiały spodnie, a dokładniej damskie jeansy. Bez zastanowienia ruszyłem w ich stronę już obmyślając plan, jak zatłuc tą dziewczynę. Moje przeczucia mnie nie myliły, siedziała w majtkach na trawie trzęsąc się zimna. Podszedłem bliżej..

Oczami Roxanne


 Po przejściu przez trawę która była wyższa ode mnie, byłam cała mokra. Od butów, aż do włosów, każda niteczka moich ubrań była przesiąknięta wodą. Nie było to tylko spowodowane przechodzeniem przez mokrą trawę, ale też dlatego że chyba z dwa razy wywaliłam się, potykając o korzenie drzew. Na świeżym powietrzu temperatura nie była za ciekawa, a zważając na to że zimny wiatr co chwile we mnie dmuchał moje ciało przypominało kostkę lodu. Musiałam się wysuszyć, tylko pozostawało pytanie jak.

Usiadłam pod drzewem które dzięki swoim rozłożonym gałęziom tłumiły nieco wiatry które zawiewały z pola. Trzęsłam się niewyobrażalnie, dźwięki które najbardziej słyszałam było to szczękanie moich zębów. Musiałam coś wymyślić, albo zamarznąć na śmierć. Ściągnąć spodnie i trochę je przesuszyć ? Od razu skarciłam się za ten pomysł. Chociaż, zimniej już mi chyba być nie mogło. Powoli, drżącymi rękami rozpięłam guzik, a następnie rozporek od moich spodni. Jednym ruchem ściągnęłam je, szybko wieszając na jednej z gałęzi. Czując nagły przypływ jeszcze zimniejszego powietrza skuliłam się , obejmując rękoma nogi. I co ja teraz zrobię. Gdzie teraz pójdę, nie mam gdzie. Nawet gdybym chciała to nie znam donikąd drogi. Jedynym plusem było to że nie było obok mnie tego mężczyzny, a raczej można chyba powiedzieć chłopaka, miał on na oko może z 19 lat.

Odwróciłam głowę na bok, swoimi słowami chyba zapeszyłam, bo albo mnie wzrok mylił albo to się działo na prawdę, ale ten sam chłopak zmierzał w moim kierunku. Nie wyglądał na zadowolonego...

2 komentarze:

  1. O rzesz kurna *.*

    To jest boskie <3<3<3


    Uwilbiam
    twoje blogi <3<3
    twoje opowiadania<3<3

    Rayan zginął? nie.. :c

    Wolał stracić życie aby uratować siostrę - piękne <3<3<3<3

    Oooo ohrzan od Justina będzie hue hue .

    No alem cóż.

    To nie tylko jej wina :)


    kocham <3<3

    Anana

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo krótkie te rozdziały ale ciekawe

    OdpowiedzUsuń